FRAGMENT 5
Certyfikat nieprzydatności do spożycia
Tam zastaję Filipa i Małego oraz Kachę, która wdzięczy się do jakiegoś podejrzanego, jak na moje oko, typka. Siadam zatem pomiędzy chłopakami, żeby ograniczyć swój kontakt z naszą podręcznikową blondynką.
– Zmachałaś się –zauważa błyskotliwie Filip. – Ja se na razie odpoczywam. Poczekam, aż przykurwią coś mocniejszego. Na przykład Darude. Lubisz Darude?
– Nieszczególnie, ale niektóre kawałki mogą być – odpowiadam tej żałosnej kreaturze.
– Mogą być?! Kurwa… Darude jest zakurwisty w chuj!
– Skoro tak mówisz… –nie wdaję się z nim w dyskusję.
– No bo tak jest. Mały, powiedz, jaki Darude jest zajebisty! –Coś jakby poszukiwanie wsparcia społecznego, desperacka próba odwołania się do autorytetu, którym na pewno nie jest Mały.
– No spoko, że jest zajebioza. Jak puszczają Sandstorm, to jest jazda w chuj! –śpieszy z ekspertyzą zapytany Mały.
– A ty co, Filipek, nikogo dzisiaj nie zarywasz? Zrobiłeś sobie tydzień przerwy? –pytam trochę dla podtrzymania rozmowy, a trochę też z ciekawości.
– Nie, po tej głupiej piździe, co z nią ostatnio byłem, mam chwilowo dosyć dup. –Brzmi odpowiedź Filipa.
– A co się stało? Nic nie wiem –próbuję pociągnąć go za język.
– Nie słyszałaś? Kurwa, jaką jazdę mi zrobiła! Umówiła się z kumpelą na jakieś, kurwa, ploty i nie chciała ze mną iść do Kosmodromu na Dizzy Wet Shirts. To taka impra w mokrych podkoszulkach, nie? Ogólnie wykurwista impreza i miałem, kurwa, darmowe dwa bilety od kumpla, nie? A ta pizda mi wyjechała, że nie pójdzie, i chuj. No to się wkurwiłem i poszłem sam, bo przez pizdeczkę nie będę marnować biletów, se mówię. No i jakie jazdy mi zrobiła, że ją zdradzam przy pierwszej okazji, że jestem, tego, kurwa, niewyrozumiały i chujami mnie, kurwa, zaczęła obrzucać…
– A co, nie zdradziłeś jej z jakimiś laskami w mokrych podkoszulkach? –pytam, bo to by był cały on: zdradzić laskę, a potem mieć do niej pretensje, że ona ma pretensje do niego.
– No nie, kurwa. Tylko razem tańczyliśmy… Jakaś jej kumpela podobno nas widziała, jak się całujemy, ale, kurwa, co to takiego? Gdybym się z tą laską ruchał, to rozumiem, ale, kurwa, ta popierdolona pizda się przykurwiła o takie gówno! Najpierw mnie wystawia, a potem ma jakieś wąty, że ją, kurwa, zdradzam. Pożarliśmy się i mówię, kurwa, że ją pierdolę, nie będzie mi pizda takich jazd robiła. Rzuciłem ją w chuj i nie chcę więcej słyszeć o tej kurwie. Ja pierdolę… –zakończył swoją tyradę westchnieniem, które było wcale stosownym finałem, zważywszy, że naprawdę się chłopak przejmował tym, co mówił, i to do tego stopnia, że na twarzy, czy raczej na całej bezwłosej głowie, zrobił się strasznie czerwony. – Napiję się czegoś. Idę se kupić. Chcesz coś też?
– Nie, dzięki, Kika zaraz mi coś przyniesie.
Zostawił mnie zatem samą z Małym, bo Kacha w międzyczasie gdzieś przepadła ze swoim nowym kolegą.
To naprawdę zadziwiające, z jaką łatwością ci ludzie nawiązują kontakty z obcymi i jak szybko przechodzą na wyższy poziom zażyłości w tych swoich świeżo wyklutych znajomościach. Kacha jest mistrzynią w tej dziedzinie. Potrafi poznać chłopaka, zejść się z nim jednego wieczoru i pozwolić mu wskoczyć sobie do łóżka, a po dwóch tygodniach zakończyć romans jakąś spektakularną sceną typu: wylanie delikwentowi na głowę kilku będących akurat pod ręką drinków.
Tak więc siedzę sobie, wpatrując się w przewijających się przed moimi oczami ludzi. W tle leci właśnie Nas nie dogoniat, a ja cierpliwie czekam na Kikę i mój upragniony napój chłodzący.
Mały wyraźnie się nudzi, bo próbuje zwrócić moją uwagę jakimiś głupimi, aczkolwiek całkiem zabawnymi minami. Po chwili zapisuje coś na podstawce do piwa i mi ją podsuwa. Na kwadratowej tekturce widnieje nakreślony niezdarnie napis o treści: „chuj chujowi chuja nie wychuja”. Patrzę na niego z politowaniem i zastanawiam się, co ten mały poeta chciał przez ten mocno wysublimowany symboliczny przekaz mi powiedzieć. Myślę, że po prostu chciał mnie rozbawić. Uśmiecham się więc, żeby zrobić mu przyjemność, po czym pytam gwoli żartu:
– Co to ma być, list miłosny?
On na to bierze z powrotem kartonik i coś tam gryzmoli, a następnie oddaje mi go, mówiąc:
– Miłosny byłby taki.
Biorę do ręki tę podstawkę do piwa, której funkcja tak radykalnie się zmieniła, od materiału reklamowego do epistolarnego, i czytam, co następuje: „Bez chujomantycznego czuja chuj w piździe nic nie wschuja”. Napis nawet szczerze mnie rozśmieszył. Trzeba Małemu oddać, że mimo swojej niezbywalnej wulgarności jest całkiem pomysłowy.
– Co taka smutna siedzisz, mała? –pyta, wiedząc doskonale, jak bardzo potrafię się wściec, kiedy ktoś mówi do mnie „mała”.
– Pić mi się chce – odpowiadam, nie dając się sprowokować. – A ty czemu nie na parkiecie?
– Kazali mi pilnować ciuchów.
– Aha…
Biedaczek, zawsze wszyscy go wykorzystują. Mały ma zdecydowanie zbyt dobre serce, żeby kolegować się z takimi kanaliami jak Filip czy nieobecny dzisiaj Zbychu, główny matacz poznańskich oprychów niezrzeszonych.
Po chwili zjawia się ponownie Filipek z jakimś kumplem i siadają obaj obok mnie. Za moment jednak Filip wstaje, mówiąc, że teraz już definitywnie (oczywiście, nie użył tego słowa) zamierza kupić sobie coś do picia. Spoglądam na niego i jego koleżkę i zaczynam się domyślać, co się święci. Kumpel Filipka poprosił go, żeby pomógł mu zbliżyć się do mojej osoby, tylko że ten młotek zapomniał nas sobie przedstawić, ale z tym problemem zainteresowany delikwent z pewnością szybko się upora.
Filip zatem odchodzi. Pozostawiony przez niego na kanapie obok mnie brunet, w białej koszuli z kołnierzykiem włożonej na luzaka i w przesadnie modnych dżinsach, rozgląda się, niby od niechcenia, po lokalu. „Przypadkiem” zauważa moją obecność i uśmiechnąwszy się, mówi:
– Cześć! Ciebie też zostawili samą?
– Jak widać –odpowiadam na razie grzecznie.
Koleś jest w sumie niczego sobie. Tyłek, z tego co widziałam, jak się przechadzał wcześniej po sali, ma wcale zgrabniutki, rączki też jakieś takie delikatne, niemęskie i nawet urokliwe rysy twarzy. Odpowiednie proporcje nosa, oczu i ust. Te ostatnie może trochę za wąskie, ale ujdzie. Na szyi jakiś złoty łańcuszek, włoski na żel. Hmm… Pewnie w tym opakowaniu siedzi jakiś przygłup albo prostak.
– Jestem Wojtek, ale mówią na mnie Liroj.
No, litości… Co za pospolita ksywka! Ale ostatecznie ma jeszcze imię.
– Miło mi, Natalia. –W nagłym przypływie przychylności podaję mu dłoń do uściśnięcia – Ale mów mi Nati.
– Ładnie. – I częstuje mnie uśmiechem z serii „właśnie ci powiedziałem cholernie miły komplement, widzisz, jaki jestem och i ach, fajny?”. – Wiesz co, przypominasz mi kogoś.
No nie, czy wy, faceci, znacie jedynie ten tekst? I jeszcze: „Gdzieś cię już widziałem…”? Naprawdę, czuję się rozczarowana…
– Tylko nie mów, że twoją byłą laskę… –próbuję odrobiny złośliwości, ale delikatnie, tak, żeby odebrał to jako żart.
– Oj, nie! Tylko nie to! Jesteś podobna do tej laski z Tatu.
No to teraz się popisał. Czy wy myślicie, że my, dziewczyny, chodzimy na dyskoteki tylko po to, aby cały wieczór czekać, aż ktoś nas porówna do Shakiry albo Britney? Faceci… Pewnie powinnam się zarumienić albo powiedzieć coś w stylu: „Nie, to ty jesteś podobny do Brada Pitta”. Ale nie tracę jeszcze cierpliwości i zadaję mu pytanie sondujące:
– Do Leny czy Julii?
– Do Katiny.
No to teraz mi zaimponował. Koleś zna dziewczyny z Tatu z imienia i nazwiska… To oczywiście nie bardzo go ratuje, ale zawsze to jakieś światełko w tunelu. Ostatecznie, muszę to chyba przyznać, zrobiło mi się mimo wszystko miło.
No to podsumujmy. Podobam mu się nie na żarty. Poprosił Filipka o posadzenie go koło mnie, spodobało mu się moje imię, a na dobitkę przyrównał mnie do Leny Katiny. OK. To przynajmniej podobamy się sobie z wyglądu. Ale co dalej? Jak na razie nie przeklął ani razu… Ciekawe, czy bardzo się musi powstrzymywać przed rzuceniem jakąś „kurwą”. Zobaczymy, co jeszcze powie…
– Jesteś znajomą Filipa? Dobrze się znacie? –pyta mnie ten Wojtek.
– Niestety, dość dobrze… –odpowiadam, spuszczając oczy.
– Dlaczego niestety?
– Daj spokój, nie mów mi, że ty tego głąba lubisz – sprawdzam, jak się zachowa w trudnej sytuacji.
Wyraźnie się zmieszał…
– No wiesz, znamy się z Filipem od dawna i… No nie, żebym go nie lubił, chociaż… A ty czemu za nim nie przepadasz? –Plącze mu się język. Aż się zaczął jąkać.
W sumie rozumiem. Gdyby oportunistycznie przyznał, że uważa Filipa za prymitywnego kpa, to – gdyby to doszło do naszego wspólnego kolegi – nie chciałabym być w skórze tego Wojtusia.
– Żartowałam. –Śmieję się. – Filip to w porzo kolo. – Też się roześmiał i najwyraźniej kamień spadł mu z serca. – Co tam porabiasz, kiedy nie jesteś akurat na dysce, Wojtku? –pytam, żeby dowiedzieć się o nim czegoś konkretnego.
W tym momencie Kika przynosi mi drinka, po czym się uśmiecha, dając mi do zrozumienia, że nie zamierza przeszkadzać, i siada obok Małego, próbując wciągnąć go w jakąś rozmowę. Wojtek tymczasem sposobi się do odpowiedzi i ostatecznie słyszę z jego ust następujące słowa:
– Trochę pracuję dorywczo, a tak to studiuję zaocznie. Zarządzanie i marketing na WSZiM.
No proszę, nawet studiuje. Czyżby zatem kolega Filipa mógł być normalnym człowiekiem?
– O, to świetnie. Ja też studiuję. Na UAM. Socjologię. Miło spotkać kogoś, kto też zna studencką dolę. –Uśmiecham się do niego sympatycznie.
To wyraźnie wywołuje w nim jakąś zmianę, ale jakby dwoistą. Z jednej strony nabiera pewności siebie, zobaczywszy mój uśmiech, a z drugiej trochę się jakby wycofuje i szybko odchodzi od tematu studiów.
– Znasz dobrze miasto? Bo ja nie jestem z Pozka i dopiero się próbuję rozejrzeć co i jak. Nie wiem jeszcze, gdzie co jest. Nie znam wszystkich fajnych miejsc. Może mi polecisz jakieś lepsze kluby? –mówi.
No to mu polecam, zastanawiając się jednocześnie nad tym, dlaczego ta moja uwaga o studenckim losie tak go ubodła. Czyżby sfingował sobie tę studencką tożsamość i tak naprawdę był mechanikiem w jakiejś małej dziurze pod Poznaniem?
Rozmawiamy dalej. O muzyce, o filmach… O książkach wolę nie zaczynać, bo jeszcze odkryję, że koleś czytuje tylko SMS-y i billboardy.
Rozmowa nawet się klei, a Wojtuś wyraźnie się odpręża i coraz bardziej rozkręca. I w miarę jak przybywa mu animuszu, zaczynam dostrzegać w jego spojrzeniu i wyrazie twarzy pewne niepokojące symptomy… Sposób, w jaki na mnie patrzy, coraz bardziej przypomina mi coś, czego najbardziej w facetach nie znoszę.
Po kolejnych pięciu minutach rozmowy jestem już pewna. To następny skurwiel. Oczy i mimika zdradzają jego prawdziwą wilczo-lisią naturę. To spojrzenie wygłodniałego wilka, który czai się na zwierzynę, połączone z obłudą liska, pragnącego zwieść na manowce biedną gąskę, aby potem móc ją sobie schrupać, a kosteczki rzucić w ciemny dół… Obrzydliwość!
Jeszcze kwadrans, a jego usta zaczną ociekać śliną, ręce spotnieją, a igła na kompasie w jego spodniach będzie chciała dosłownie wyskoczyć, żeby wbić się w swój nieprzyzwoicie wyśniony biegun północny. Mnie nie nabierzesz, kotuś, ładnymi słówkami i pozornie niewinnymi uśmieszkami. Przerabiałam już takich jak ty. Jakaś inna laska z pewnością by się nabrała na twój skrzętnie skrywany portret Doriana Graya… Ale nie ja. Oj, nie!
I kiedy już zdołałam wystawić mu certyfikat nieprzydatności do spożycia, ten typek prosi mnie do tańca. Śmiechu warte! Bo właśnie puścili wolny kawałek (najchętniej zarżnęłabym teraz DJ-a), jakąś Celine Dion, coś tam o miłości. A najtragiczniejsze w tym wszystkim jest to, że nie bardzo wypada mi odmówić, bo w naszej rozmowie, bądź co bądź, cały czas go raczej zachęcałam, niż zniechęcałam. No to wpadłam…
Ale będę twarda. Zatańczę z nim. W końcu tyłek ma niezły, mogę się do niego przytulić na pięć minut. A potem koniec. Chyba że…