FRAGMENT 2
Goth girl
W końcu docieram do budynku uniwersytetu. Do sali przychodzi owłosione coś w wypłowiałym płaszczu, aby poprowadzić wykład. Doktor habilitowana Drudzka. Góra pofałdowanego tłuszczu w niezadbanej oprawce z kilku niemodnych szmat, zwieńczona szczytem brzydoty w postaci owłosionej twarzy z okularami na czymś, co kiedyś było nosem młodej pięknej kobiety.
I po to się żyje? Gdzie jest pani miłość? Gdzie ideały, wrażliwość estetyczna, godność? Ale tam w środku jeszcze tli się życie i czasem manifestuje swój bunt jakimś przejawem stłumionej błyskotliwości.
Siadam w ostatnim rzędzie, żeby nie widzieć jej zbyt wyraźnie. Ja tak nie skończę. W życiu chodzi o coś więcej niż tylko o przeżycie aż do śmierci. Chodzi o wiele więcej innych, pięknych rzeczy. Próbuję słuchać, co doktor habilitowana ma nam dziś do zakomunikowania, i wyłowić jakiś sens z bełkotu stetryczałej kobiety, której płacą już tylko za powielanie osiągnięć przeszłości. Przeterminowane wnioski z badań społecznych sprzed dziesięciu lat. Nieaktualne dane demograficzne.
Po piętnastu minutach coraz bardziej nużącą atmosferę zakłóca wejście spóźnialskiej laski. Mówi „przepraszam” i stuka obcasami przez całą salę, aby usadowić swój kościsty tyłek w ostatnim rzędzie obok mnie. Oddalona zaledwie o dwa miejsca zerka na mnie, po czym zajmuje się już tylko sobą.
Że też nie ma dzisiaj Anki. Siedziałabym teraz razem z nią i żadna lampucera by nie naruszała mojej odległej samotni u szczytu spadzistej sali. Tym bardziej że to jakaś gotka czy tam satanistka, bo to jeden czarny syf. Chociaż tej akurat delikwentce trzeba oddać, że ciuchy ma skomponowane z jakim takim smakiem, do tego nawet intrygujący makijaż, porusza się też z pewnym wdziękiem, słowem, aparycja bez zarzutu. Zadbane dziewczę.
Przestaję się jej przyglądać, bo jeszcze zauważy i uzna to za zachętę do nawiązania kontaktu. Przez dwa lata studiów udało mi się ani razu nie zamienić z nią słowa i mam nadzieję, że nie będę musiała tego czynić do magisterki. Ani też po. Rzecz jasna. Takie dziwadła jak ona mnie nie interesują.
Wpatruję się w mojego discmana i zatapiam w marzeniach, że włączam go i puszczam sobie Perfect Enemy Tatu. Wykład osiągnął już bowiem apogeum nieprzydatności intelektualnej i tracenie energii na dalsze słuchanie dukająco-mlaskającej artykulacji szanownej pani doktor nie ma sensu. Why should I welcome your domination? Why should I listen to explanations?[1]
– Przepraszam, my się chyba znamy.
Słyszę nagle, że ktoś bezceremonialnie wyrywa mnie z zamyślenia. To sąsiadka z ławki postanowiła zakłócić mój spokój. Mówię jej, że nie sądzę, abyśmy się skądś znały, i próbuję być miła, bo w sumie nie zasłużyła na to, żeby od razu z pyskiem do niej wyjeżdżać.
– Ty jesteś przypadkiem Natalia? – pyta mnie ta czarna dziura.
Nie zdążam się powstrzymać przed wytrzeszczeniem na nią oczu, bo całkowicie zbulwersowało mnie to, że jakaś obca laska wie, jak mam na imię. Przyznaję się jednak do swojej tożsamości i zapytuję ową istotę, skąd mnie zna. A ona na to, że z netu. Odpowiadam, że nic mi to nie mówi. W tym momencie gotka uznaje za stosowne przedstawić mi się swoją internetową ksywą:
– Jestem Manat Adikia ex Nihilo[2]. Wysłałam ci kiedyś maila na twojego bloga i potem się wymieniłyśmy numerami Gadu-Gadu.
Musiałam ją poprosić o powtórzenie tego wyrafinowanego miana, żeby mój mały rozumek był w stanie je przetworzyć i stwierdzić, że faktycznie już kiedyś miał z nim do czynienia.
– Masz świetny blog. Nie chodzi może tyle o ogólny design, bo to tylko rama dla treści, które w nim zawierasz, ale… jest rewelacyjny – mówi podekscytowana. – To może nie najlepsze słowo. Chodzi mi po prostu o to, że jest urzekająco nietuzinkowy. Zresztą już ci to pisałam na GG.
Patrzę na nią i próbuję sobie przypomnieć, o czym ja z tą zjawą rozmawiałam. A w głowie jak na złość pustka. Dlatego w akcie samoobrony przybieram wyniosły ton i mówię:
– Wybacz, złotko, ale nie bardzo cię pamiętam. Rozmawiam z wieloma osobami w necie… Ze zbyt wieloma… – Nacisk, jaki położyłam na słowo „zbyt”, jakoś jej nie zniechęcił, wbrew moim oczekiwaniom.
– To ciekawy zbieg okoliczności, że studiujemy razem od dwóch lat i poznajemy się dopiero przez net, nie sądzisz? Jak przyjrzałam się bliżej twojemu blogowemu awatarkowi, to tak jakoś mi się zaczęło kojarzyć, że skądś cię znam, i po chwili się zorientowałam, że przecież jesteśmy razem na roku. Naprawdę miło mi cię poznać –trajkocze z egzaltacją, a ja się zastanawiam, kiedy w końcu przestanie i zwróci mnie mojemu świętemu spokojowi, po chwili jednak dochodzę do wniosku, że nie ma sensu na to liczyć. Ta wiedźma się tak łatwo nie odczepi.
– To jesteś moją fanką, jak mniemam? –rzucam, próbując wygiąć usta w podłym, pokpiwającym uśmiechu.
To ją chyba dotknęło, bo mówi od razu:
– Ej, nie. Wiesz, nie jestem jakąś postrzeloną dziewczyneczką, która podnieca się byle blogiem. Po prostu czytając, co napisałaś na swojej stronce, odniosłam wrażenie, że jesteś mi niejako pokrewną duszą. – Spogląda na mnie z takim przelęknieniem, że mięknie mi serce i dostrzegam w całej tej sytuacji coś zabawnego.
Jakaś szatanicha stwierdza, że jestem jej pokrewną duszą. Ale się z Patrycją uśmiejemy, jak jej o tym opowiem! Tak więc cierpliwie nie przerywam mojej nowej koleżance o niemożliwym do zapamiętania wymyślonym imieniu, w nadziei, że zrobi się jeszcze ciekawiej. Nie zawodzę się, bo ta dalej nawija:
– Wiesz, to, co piszesz na przykład o facetach, to jakbym ja sama pisała. Po prostu w wielu sprawach mamy podobne poglądy…
A zatem to dziewczę dostrzega pomiędzy nami dwiema jakąś zbieżność postaw? Bardzo interesujące.
– Jak mam się do ciebie zwracać, jeżeli można zapytać? –zadaje mi fatyczny cios i znów muszę się odezwać.
– Nati. Tak jak podpisuję się na blogu. Wszyscy tak do mnie mówią. Natalia jest dla nich zbyt długa do wymówienia – odpowiadam, po czym gryzę się w język, bo teraz nie chciałam akurat być złośliwa, a ten mój komentarz ona może uznać za przytyk do jej imienia. Chociaż nie… Takie jak ona są pozbawione zdolności do autokrytycyzmu.
I rzeczywiście, nie zwróciła na tę wypowiedź specjalnej uwagi.
– OK. Do mnie możesz mówić Manat.
Cóż za ustępstwo z jej strony, że pozwala używać skrótu swojego przerafinowanego nazwiska.
– A imienia żadnego nie masz, wiesz, na przykład Kasia? – pytam, bo może jednak jeszcze pamięta, jak ją ochrzcili rodzice.
– Mam, ale go nie używam. Więc nieważne, jak ono brzmi, nie sądzisz? Naprawdę fajnie, że razem studiujemy. Może z tobą dla odmiany będę mogła porozmawiać o czymś innym niż tylko o notatkach? Bo z resztą ludzi na roku mam raczej porwany kontakt.
No proszę, outsiderka się znalazła! A ja mam może być jej pocieszeniem i opoką?! Ślicznie! Zabiję tę Ankę, że nie przytaszczyła tu dziś swojego tyłka i naraziła mnie na towarzystwo tej czarnej wdowy.
– A ty zdajesz się być na poziomie. Nie jesteś taka jak pozostali – ciągnie swoje tamta. – Jesteś inna. Wiem to już po twoim blogu, ale i bez tego… No zajebiście mnie łechce to, jak na mnie teraz patrzysz, i te twoje pogardliwe minki co chwila. Mało kto potrafi z takim wdziękiem okazywać, że ma kogoś w głębokim poważaniu… – zawiesiła tu głos w odpowiedzi na to, jak ja zawiesiłam na niej swoje zdziwione spojrzenie.
Dosłownie osłupiałam. Jak ona z taką łatwością się zorientowała, co o niej myślę, na podstawie tych moich kilku przecież ukradkowych zachowań?! Co za dystans z jej strony do samej siebie i do sytuacji! No, to teraz mnie zagięła, jak mawia Pati. Spostrzegawcza, inteligentna i zdystansowana. I jeszcze mnie komplementuje. Cóż za intrygująco perwersyjna laska.
– Co, mała zgacha? No wiesz, ja też nie jestem byle kim – mówi z całkowitą powagą i już bez tego zapału, który towarzyszył jej poprzednim wypowiedziom.
– Owszem, zaskoczyłaś mnie, ale to nie jest nic nowego. Ludzie wciąż mnie zaskakują. Chodzi o to, że ty zaskoczyłaś mnie pozytywnie i to mnie najbardziej dziwi –mówiąc to, próbuję zachować spokój, ale w środku aż mnie skręca z osłupienia i złości… No i też z ciekawości.
– Jesteś jednak zainteresowana teraz moją osóbką… A widzisz, nie można tak sobie przekreślać wszystkich ludzi jednym machnięciem długopisu. Są na to zbyt żywi… Potrafią zaskakiwać. Rozumiem twoją złość, ale nie przeproszę cię przecież za to, że przeze mnie na chwilę zaciął się twój obracający się tylko wokół ciebie świat.
Teraz już przegięła. Nie mogło być po mnie aż tyle widać! Potrafię to ukrywać. Złość, rozczarowanie, podniecenie – wszystkie te uczucia… Czy naprawdę aż tak się zapomniałam, że na mojej twarzy odmalował się cały stan mojej duszy?
– Próbujesz mi ubliżyć? –mówię.
– Nie, kotuś. Próbuję tylko otworzyć ci oczy.
– Na co? – pytam trochę zbita z tropu, a ona wlepia we mnie swoje czarne ślepia i uśmiecha się życzliwiej, niżbym mogła się spodziewać.
– Na ciebie samą – odpowiada i serwuje mi nieprzyzwoicie intrygujące spojrzenie.
Wredna jędza! Ale tak naprawdę szczwana bestia. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego. Rzeczywiście ma coś ze mnie. Ta ironia, rezerwa i zblazowanie. Krytyczne spoglądanie na wszystko, co żyje, z wyżyn swojego egzystencjalistycznego „bycia dla siebie”. Cholera, ta gotka zabiła mi klina!
– Pozwolisz mi wejść do twojego sanktuarium wysublimowanej alienacji? – mówi tak swobodnie i lekko, jakby pytała o godzinę.
Próbuje mnie podejść? Mam jej zaufać? Gdyby choć w jednym się pomyliła, ale każdym słowem trafiała w samo sedno. Jakby widziała moją duszę na wylot. Jakby przeskanowała sobie moją osobowość, wydrukowała najważniejsze fragmenty i wykuła je na pamięć. A teraz wie, co ma mówić.
– OK. Zaintrygowałaś mnie. Udało ci się osiągnąć ten dla innych nieosiągalny cel. Ale kim ty jesteś? Kim jesteś, żeby… – W tym momencie mój głos niebezpiecznie zadrżał, zdradzając jej jeszcze więcej, niż już zdążyła ze mnie wychwycić. – Żeby mówić mi, jaka jestem?
– Jestem tylko podobna do ciebie. A poza tym znam się na ludziach… odrobinę – odpowiada, a mnie najbardziej denerwuje to jej opanowanie.
Mój głos niemalże odmawia mi posłuszeństwa, bez pytania zatracając swoją sprężystość. A ona nawet mrugnięciem nie zdradzi choćby śladu podekscytowania. Teraz się uśmiechnęła. Sympatycznie. Jakby chciała rozładować napiętą sytuację, jaka powstała między nami. I udało jej się. Ten uśmiech sprawił mi przyjemność i poczułam do niej coś pozytywnego. Wzbudziła we mnie poczucie bezpieczeństwa. Jakże to może być zabójczo iluzoryczne… Ale ma moje przyzwolenie. Możemy się poznać. Oczywiście momentalnie wyczuła przemianę w moim nastawieniu i pośpieszyła ze stosowną sugestią:
– To co? Wymienimy się numerami? Bo po wykładzie nie będę miała czasu, żeby pogadać, muszę lecieć na kolejny. Wiesz, robię dwa kierunki…
Rzucam gotce ostatnie podejrzliwe spojrzenie, po czym pozwalam jej się wedrzeć do twierdzy mojego wyobcowania i po raz pierwszy się do niej uśmiecham. Wyciągam komórkę. Wymieniamy się numerami i wraz z umieszczeniem jej imienia na liście adresowej mojego telefonu znika z mojego serca ostatni cień niepokoju.
Podoba mi się jej uśmiech. Ponętne usta, wzorcowo piękne, lśniące zęby – z takimi predyspozycjami nie może się brzydko uśmiechać… I jeszcze te oczy. Zdradzające obecność tysiąca dobrze skrywanych tajemnic, które poznać mogą tylko ci nieliczni, którzy zagłębią się w odmętach przepastnej duszy ich właścicielki.
Manat.
Niech tak będzie.
[1] Tatu, Perfect Enemy, sł. S. Galoyan, M. Kierszenbaum, V. Polienko, z albumu: Tatu, Dangerous And Moving, Interscope Records Russia, CD, Hollywood 2005.
[2] Pseudonim „Manat Adikia ex Nihilo” jest przykładem charakterystycznych imion, jakie przybierają niektórzy członkowie subkultury gotyckiej; składa się z trzech elementów, z których każdy niesie ze sobą określone znaczenie: Manat – arabska bogini losu i przeznaczenia; Adikia – greckie słowo oznaczające niesprawiedliwość, także personifikacja niesprawiedliwości w greckiej mitologii; ex Nihilo – łacińskie określenie oznaczające „wyłoniona/powstała z nicości/niebytu”.